Żółtodziób
W towarzystwo żonkoś wparzył,
jak żagiew pożogi żądny.
Krzyczał, wrzeszczał, że się żarzy!
I dorzucił, że porządny!
Czyżby pożar? Straż potrzebna?
Zatrwożone towarzystwo.
Poparzony? Co się żarzy?
Żar i żywioł. Czyżby rżysko?
Żaku stójże! Spojrzeć trzeba.
Opatrzyć, ulżyć ofierze.
Pomóż. Niemożliwe dojrzeć.
Ależ rzepciu, gdzie pęcherze?
Zaróżowił się na twarzy.
Zżółknął, żachnął rozżalony.
Przypiliło do bagaży.
Najniemożliwiej do żony.
Żar i zagiew, także życie,
dobrze wierzyć, nuż się zdarzy.
Zbliżysz, grzeje należycie.
Najbliżej, każdego sparzy.
Toż przyjaciel każdy ważny.
Bliższy, dłuższy, niższy w mierze?
Któż przesadził niepoważny?
Trzeba ostrożniej niż z jeżem.
W życiu różnie, takze z żet.
Mierząc wzdłuz i wszerz, co niższe?
W poprzek dłuższe jest rz,
a zet z kropką wszakże wyższe.
Przyjacielu! Któż żar sworzył?
Cóż i wierzchołki przenosi?
Toż przestepcą kto podłożył,
obrażając nie przeprosił.
Halina Gąsiorek-Gacek